poniedziałek, 10 marca 2008

Niespodziewany gość

Z szerokim ziewnięciem Konstancjusz otworzył drzwi i ciekawie spojrzał, któż to dobija się do niego o tak skandalicznej porze. Spojrzał raz, potem drugi, ale po mimo wysiłków, twarz kobiety stojącej na progu nie wydawała mu się znajoma. Dał więc spokój wysiłkom umysłowym i z uprzejmym uśmiechem czekał na pierwsze słowa.
- Witam sąsiada - odezwała się przybyła. - I przepraszam za najście.
- Nie ma za co - odpowiedział machinalnie Kostek i wyczekująco przekrzywił głowę. - Na pewno przyszła pani pożyczyć soli?
- No nie - zająknęła się kobieta. - Ja tylko...
- A więc pieprzu?
- Też nie.
- Niestety, papryki nie mam - leniwie stwierdził Konstancjusz i już zabierał się do zamykania drzwi, gdy nieznajoma, podnosząc głos mniej więcej o jedną oktawę, rzekła:
- Ja względem ostatniej nocy...
Mężczyzna oniemiał. Gorączkowo zaczął przypominać sobie szczegóły poprzedniego wieczora, co niestety, nie bardzo mu się udało, gdyż film mu się urwał mniej więcej około północy, gdy Marian, jego najlepszy przyjaciel, postanowił odprowadzić go do domu, po kilkugodzinnej bytności w knajpie "Pod Śledzikiem", gdzie świętowali jego, mające dopiero nadejść, urodziny. Marian musiał odnieść sukces w swych wysiłkach, ponieważ Konstancjusz obudził się we własnym łóżku, co nie zmienia faktu, iż nie zbliżyło go to w żaden sposób do rozwiązania zagadki związanej z kobietą stojącą przed nim.
- Czyżbym w czymś uchybił? - pomyślał. - I niczego nie pamiętał?
Już miał zaryzykować wypowiedzenie owego pytania głośno, gdy dobiegł go głos speszonej nieznajomej:
- Widzi pan, ja wszystko rozumiem, ale takie krzyki na klatce schodowej po nocy, to doprawdy nie uchodzi. Każdy ma prawo do spokoju we własnym domu, a do tego maje dziecko ma wcześnie do szkoły.
Głaz, który spadł Kostkowi z serca ważył tak dużo, że jego odgłos zapewne zagłuszył nawet ciężkie westchnienie ulgi, które nie omieszkało się wyrwać z głębi jestestwa naszego bohatera.
- A mąż? - spytał z głupia frant.
- Co mąż?
- Czy on nie ma wcześnie do szkoły..., tzn. do pracy?
Na takie dictum kobieta na chwilę straciła rezon.
- Bo widzi pani, dba się tylko o dzieci, a o mężu się nie pamięta. Nie ma się co dziwić, że potem kłopoty, rozwód. Przecież ja w nocy też mogłem obudzić i pani męża, i innych mężów w bloku, a nawet wszystkich mężów świata! I co oni, oni się nie liczą!!!???
Perora Konstancjusza, w miarę trwania coraz głośniejsza, spowodowała, że nieznajoma popatrzyła na niego jaszczurczym wzrokiem (tak to przynajmniej odczuł nasz bohater), po czym odwróciła się na pięcie i zaczęła schodzić w dół.
- Dobrej nocy! - krzyknął jeszcze za nią gospodarz. - I dobrych wyników w szkole dla męża..., to jest dla dziecka!
Zamknął drzwi i ciężko się o nie oparł.
- Jak tu żyć, gdy w przeddzień twoich urodzin nagabuje cię takie indywiduum? - rzekł filozoficznie, po czym wolno udał się w stronę kuchni.

Autor: Nemo

dodajdo.com

niedziela, 9 marca 2008

Kolejny trudny poranek Konstancjusza

Konstancjusz obudził się krótko po godzinie dwunastej w południe. Przez zamglone snem i zakrzepłymi łzami źrenice delikatnie spojrzał w stronę okna. Ze zdumieniem stwierdził, iż ludzie od pogody znów mieli rację - na zewnątrz było szaro i deszczowo.
- No, no, no - pomyślał - nieźli są. - Może by tak poprosić któregoś, by podał mi numery totolotka na najbliższe losowanie?
Nie wiedzieć czemu pokrzepiony tą myślą Kostek raźno zerwał się z kanapy, a raczej chciał się zerwać, gdyż nieoczekiwanie jego zmęczone dziesięciogodzinnym snem ciało nie skoordynowało swego zamiaru z mózgiem, czego efektem był głęboki jęk i ponowne opadnięcie na poduszkę.
Po tak heroicznej próbie zmierzenia się z kolejnym dniem swej egzystencji, nasz bohater postanowił wypocząć jeszcze chwilkę, wszakże przez najbliższe godziny nie czekało go nic takiego, co nie mogłoby poczekać jeszcze trochę dłużej. Ale ponieważ zdenerwowanie z powodu aury za oknem wybiło go ze snu, postanowił, niezależnie od tego, jak bardzo wydawałoby się to śmieszne, trochę pomyśleć.
Jak na mężczyznę w przeddzień swych 36 - tych urodzin, Konstancjusz czuł się stary. Bardzo stary. Wiedział, iż przeżywa kwiecie swego wieku, jednak nie potrafił owego kwiatostanu dostrzec, ani tym bardziej, poczuć. Czuł się samotny, co nie wydaje się zbytnio dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że w ostatnim stałym związku (całe pięć dni) był w pod koniec podstawówki, a ostatniej randki doświadczył mniej więcej trzy lata temu, i to tylko dlatego, że kolega umówił go z nieświadomą niczego kasjerką z hipermarketu, która niedawno przybyła do miasta z prowincji. Spotkanie z Kostkiem miało jednak na nią dobroczynny wpływ, gdyż wkrótce potem spakowała manatki i czym prędzej wróciła na łono pól i łąk, stwierdzając, nie bez podstaw zresztą, że metropolia nie jest dla niej, bo ludzie tutaj są jacyś tacy... nie tego. I tym samym, nieświadomie, nasz bohater uratował jedną duszyczkę od miejskiej degrengolady.
Samotność Konstancjusza nie pozostawała bez wpływu na jego psychikę, i tak rozchwianą od najmłodszych lat. Ostatnio zaczął się nawet zastanawiać, czy nie zostać gejem, skoro z kobietami mu nie wychodzi. W końcu miał wielu kolegów, z którymi dogadywał się bardzo dobrze... Projekt ten jednak został odłożony ad acta, jak wiele innych planów, na przykład pomysł zbicia fortuny na pisaniu romantycznych historii do pism młodzieżowych, czy projekt wyjazdu w dorzecze Amazonki i przetrwania tam co najmniej miesiąca bez żadnych zdobyczy cywilizacji.
Rozmyślania Kostka przerwał dzwonek. Niepewny, czy to nie w jego głowie, mężczyzna potrząsnął nią energicznie, czego efektem był chrzęst kręgów i niezbyt mocny, a jednak uciążliwy, ból, który miał jednak tą dobrą stronę, że go otrzeźwił.
Dzwonek powtórzył się. Konstancjusz przez chwilę zastanawiał się, czy to do drzwi, czy telefon, po czym odrzucił tę drugą możliwość, uznając, że fakt nieposiadania przez niego telefonu czyni ją raczej mało prawdopodobną. Uniósł się więc i poczłapał w kierunku maleńkiego korytarza, w jego maleńkim M-3, które to z kolei umiejscowione było w wysokim, pogiergowskim bloku.

Autor: Nemo

dodajdo.com